Wszystko zaczęło się w Studzianie, podmiejskiej wiosce oddalonej kilometr od Przeworska – powiatowego miasta w Województwie Rzeszowskim.
Tam bowiem osiedlili się moi Rodzice, po wysiedleniu z Kamionki Strumiłowej położonej 20 km na północny zachód od Lwowa. Rozległe łąki i ogrody oraz staw Pana Kapusty i rzeka Mleczka, stały się naturalnym sprzymierzeńcem organizacji zajęć sportowych dla mnie i dużej populacji koleżanek i kolegów. Wpierw, nieśmiało, jako dziecięcy „wypełniacz” drużyn starszych kolegów a później ich ważne ogniwo, zdobywałem w porze letniej, umiejętności uprawiania gier zespołowych, biegania, pływania, skakania, rzucania żerdziami od grochu i kamieniami, zaś zimą i wczesną wiosną, jazdy na łyżwach, po zamarzniętym stawie i zlodzonych rozlewiskach łąkowych.
Na tak zwanej grobli, łąkach i stawie spotykało się często ponad sto osób, oczywiście według specjalizacji sportowych i grup wiekowych. „Starszyzna” decydowała poprzez formę „wyliczanki na palcach”, kto w jakiej drużynie i konkurencji będzie walczył o zwycięstwo. Tak była to walka o prymat zapadający głęboko w pamięć rodzącą wielotygodniowe spory i rewanże oraz ustalająca hierarchię sportową w grupach rówieśniczych i w ogóle na wsi. Moim atrybutem poza umiejętnościami sportowymi, często były skrzypce w futerale, one bowiem i tornister stanowiły „słupki bramkowe” lub punkt startu czy mety. Było to wówczas, gdy po lekcjach szkolnych całą gromadą, zamiast do domu szliśmy na łąki. Z jaką reakcją rodziców spotykały się te opóźnione powroty nie muszę opisywać. Raz represja była szczególna, gdyż „strzelona” piłka uderzyła w „słupek – skrzypce” i całą siłą uderzenia zerwała trzy struny. Naukę pływania przeszedłem również w sposób naturalny. Po prostu starsi chłopcy wrzucili mnie na głęboką wodę stawu i podczas ratowania się poznałem „styl pływania na pieska”.Z czasem nasze zajęcia sportowe, za sprawą wspaniałego, oddanego sportowi szkolnemu nauczycielowi Panu Karolowi Furhmanowi stawały się bardziej cywilizowane. Zorganizował On bowiem dwa razy w tygodniu pozalekcyjne, wielodyscyplinarne zajęcia sportowe, które stworzyły możliwości doskonalenia umiejętności „łąkowych” i zdobywanie nowych, bardziej specjalistycznych. Z czasem pod wpływem naszych próśb ilość zajęć wzrosła do czterech w tygodniu a w wyniku specjalizacji powstały sekcje; lekkoatletyczna, piłki ręcznej, piłki siatkowej oraz tenisa ziemnego i stołowego. Możliwości organizacyjne znacznie się zwiększyły, gdyż CKS „Orzeł” w Przeworsku ogłosił nabór do swoich młodzieżowych sekcji oraz z naszej inicjatywy powstał Ludowy Klub Sportowy w Studzianie z sekcją tenisa stołowego, piłki siatkowej i ręcznej.
Z perspektywy czasu oceniam, że szczególnie w okresie szkoły podstawowej ruch sportowy, mimo dużego niedostatku obiektów sportowych, spowodował osiąganie coraz lepszych wyników sportowych, a co najważniejsze tworzył styl życia sportowego. Walczyliśmy wówczas o czołowe miejsca Województwa Rzeszowskiego w trójboju lekkoatletycznym, w tenisie ziemnym i stołowym oraz piłce siatkowej i ręcznej, z powodzeniem rywalizując z młodzieżą dużo większych środowisk Rzeszowa, Mielca, Stalowej Woli itp.; gdzie materialna baza i tradycje sportowe były nieporównywalnie większe.Ukoronowaniem tego powszechnego ruchu sportowego było pierwsze miejsce Przeworska w Ogólnopolskim Współzawodnictwie Spartakiadowym. Osobiście ta moja aktywność sportowa skutkowała rezygnacją ze studiów marynistycznych w Wyższej Szkole Morskiej na rzecz studiów w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego we Wrocławiu.
Zderzenie z wielkim światem…
Tak, mój przyjazd do Wrocławia na egzaminy to faktycznie było zderzenie z wielkim światem, gdyż dotychczas wyjeżdżałem jedynie na nieliczne wycieczki do Warszawy, Krakowa czy Gdańska. We Wrocławiu byłem raz podczas rodzinnej uroczystości u rodziny, która po wojnie migrując ze Lwowa licznie zamieszkała w tym mieście. Zresztą, zaplecze rodzinne było podstawą mojego wyboru uczelni wrocławskiej, a nie krakowskiej.Pierwsze wrażenia z procedur egzaminacyjnych były szokujące, głównie w wyniku giełdy egzaminacyjnej i wszystkowiedzących „mentorów”, wieszczących wynik egzaminów. Raz po raz objawiali się mistrzowie piłki nożnej, koszykówki czy siatkówki, z opiekunami WKS Śląsk, GKS Gwardia oraz Ślęzy Wrocław, na których „zjednoczona grupa prowincjuszy” patrzyła z podziwem i zazdrością. Wraz z upływem czasu a głównie przebiegu egzaminu, emocje opadały a własna wartość, wewnętrznie i w oczach kolegów rosła. Przypominam sobie trzy epizody podnoszące mój upadły duch: pierwszy na egzaminie z biologii w trakcie którego egzaminujący mgr Jan Parandowski po zadaniu dwóch pytań, na które jedynie ja z egzaminowanej trójki odpowiedziałem, podziękował mi gratulując wiedzy oraz nauczyciela z liceum. Drugi podczas egzaminu z lekkiej atletyki, kiedy podczas pchania kulą oraz biegu na 3 kilometry, pokonałem wszystkich z mojej grupy, osiągając jeden z najlepszych wyników na roku. Najbardziej cieszyłem się po sprawdzianie z piłki siatkowej, na którym wystąpiłem wraz z nowo poznanym kolegą Staśkiem Kubicą z Białobrzegów koło Radomia. Stasiek, bo tak polecił mi się do siebie zwracać, specjalizował się w podnoszeniu ciężarów, stąd jak sam twierdził siatkówka nie była jego najsilniejszą stroną. Potwierdziło się to w elemencie wystawy piłki do ataku, gdy zagrał mi ją daleko od siatki. Ja z pełną desperacją i z długim wyskokiem zaatakowałem, po czym Pan mgr Henryk Antczak, były reprezentant Polski, zapisując ocenę zapytał mnie w jakim klubie trenowałem.
Czekając na wyniki zapoznałem dwóch kolegów z Wrocławia: Andrzeja Kasperowicza i Tadka Teicherta – jak mówili, dwaj koszykarze z CWKS „Śląsk” Wrocław. Znajomość tę poczytałem sobie jako nobilitację zaś ich zaproszenie do zwiedzania Wrocławia, jako swoistego rodzaju szacunek dla moich umiejętności wykazywanych podczas egzaminu. Do dziś mile wspominam tę wędrówkę wypełnioną wskazówkami kolegów oraz smak napojów podczas niej spożytych. Po długim oczekiwaniu z ogromną radością przyjąłem pismo urzędowe informujące, że zostałem przyjęty na pierwszy rok studiów w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Wielu moich kolegów z Przeworska składało mi gratulacje, jednocześnie zazdroszcząc i żałując, że ich opuszczę. Na pożegnanie otrzymałem od nich tornister z piórnikiem i zeszytami.
Początek studiów, to zapoznawanie kolegów w grupie i na roku. Przywitanie niektórych znajomych z egzaminów, później poznanie krajanów S. Didyka z Gorlic , S. Janiszewskiego z Dębicy, T. Płanetę z Mielca, A. Lewickiego z Łańcuta, R. Oleśnika z Jarosławia, R. Czech z Rzeszowa, R. Skoczylasa z Przemyśla i innych również ze starszych lat.
Największe obawy rodziły ćwiczenia z chemii twardo egzekwowane przez dra Bolesława Dziedzica; zajęcia z tańca i wymogi gimnastyki, a więc dyscyplin które w liceum słabo poznałem.
Pierwszy rok studiów minął pod znakiem pilnowania harmonogramu zajęć i stałego niepokoju o wyniki kolokwiów. Tylko napomnienia piętnujące sporadyczne uchybienia ze strony prowadzącego zajęcia gimnastyczne mgra Adolfa Segnerta cyt: „Panie Doskocz żeby mi to było ostatni raz” czy Pani mgr Tatiany Pietrof: „tańczysz stary jak na szczudłach”, przypominały o niedostatkach w tym zakresie.
Z biegiem lat zdobyte doświadczenie i wiedza ułatwiały proces studiów co pozwalało na poszerzanie kontaktów koleżeńskich, korzystanie z życia kulturalno-rozrywkowego organizowanego w uczelni i poza nią. Z wielu bliskich znajomości powstałych podczas studiów do dziś wspominam kolegów, wybitnych sportowców: Kazia Naskręckiego i Mariana Siejkowskiego –wioślarzy, Mietka Łopatkę- koszykarza, Andrzeja Derezińskiego – narciarza, Maćka Chyłowskiego – później dziennikarza TVP, Mietka Chochoła i Henia Dylweskiego- szefów Wojewódzkiej Federacji Sportu we Wrocławiu i Kielcach, a nade wszystko moich serdecznych przyjaciół Alinę Bartoszewską-Jaworską, Staśka Kubicę, Mirka Fiłona, Waldka Dybę, Mariana Giezka, Andrzeja Makucha i Wieśka Kuczyńskiego. Charakterystycznym dla naszej uczelni było bardzo kompetentne i wymagające grono wykładowców. Można by wymieniać bez końca ich przymioty, a przekazane przez nich wzorce i wiedza cały czas służyły w mojej pracy zawodowej. Szczególną pamięcią z tego grona darzę prof. Zbigniewa Skrockiego, prof. Franciszka Wandokantego, prof. Antoniego Szymańskiego, dra Wiktora Iwachowskiego czy wyżej wspomnianego mgra Adolfa Segnerta. On też kojarzy mi się z polityczną zawieruchą marcową, wywołaną w 1968r. na tle wystawianych w Warszawie „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii Dejmka. We Wrocławiu skutkowała ona strajkami na wszystkich uczelniach. W wyniku wskazania strajkujących byłem członkiem komitetu strajkowego wraz z Waldkiem Dybą i innymi. Cały ten „bunt”, wywołany przez nieliczną grupę studentów Uniwersytetu, przez „ogół” był traktowany jako przerwa w zajęciach i możliwość wykrzyczenia własnych sprzeciwów. Niestety z żalem pożegnaliśmy Pana mgra Adolfa Segnerta, który jak wiele osób pochodzenia żydowskiego wykorzystało ruch studencki i wyjechało za granicę Polski. Mimo nawoływań i różnych prowokacji strajkujący studenci nie opuścili uczelni, nie wyszli na ulice, stąd nie doszło do podobnej masakry jak później w Trójmieście.
Finisz na studiach to jedno pasmo przyjemnych zdarzeń nie związanych z nauką. Przypominam sobie jak w ramach działalności Związku Młodzieży Socjalistycznej wraz z Tadkiem Kajakiem, Januszem Pietrzykiem, Stefanem Fiedorowem, Mirkiem Zielińskim zorganizowaliśmy w akademiku Klub, a w nim zespół gitarowy z którym wyjeżdżaliśmy do górników z Nowej Rudy. Oddzielną kartą była moja aktywność w Zrzeszeniu Studentów Polski i niezapomniane wielogodzinne spotkania z piosenkarką- Teresą Tutinas, aktorem Zbigniewem Cybulskim, piosenkarzem Maciejem Zembatym, czy pantomimistą Henrykiem Tomaszewskim oraz nocne koncerty jazzowe, a głownie jazz nad Odrą, organizowane w studenckim „Pałacyku”. Przez długi czas współpracowaliśmy z poznanymi wówczas Andrzejem Kołtkiem – późniejszym szefem organizacji młodzieżowych w Polsce , Tadkiem Szulcem- późniejszym wiceministrem czy Waldkiem Dybą – późniejszym wybitnym teoretykiem odnowy biologicznej w sporcie, pracującym z Kazimierzem Górskim. Można by wymieniać różne wspaniałe zdarzenia na czele z obroną pracy magisterskiej na temat: „Wychowanie fizyczne i aktywna turystyka w szkole”, napisanej pod kierunkiem prof. Zbigniewa Skrockiego, wspaniałego dydaktyka i wychowawcy.

Często zastanawiam się jaki wpływ na moje dalsze życie miał okres studiów? i utwierdzam się w przekonaniu, że cały system studiów z jego „jasnymi” i „szarymi” barwami, wywarł na mnie trwałe, pozytywne piętno. Decydujący wpływ oczywiście miała moja „Słoneczna Uczelnia”- Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego we Wrocławiu do której często wracam wspomnieniami.
Powrót do samodzielnego życia…
Czy samodzielnego? Po pożegnaniu z Wrocławiem, moimi bliskimi w rodzinie i ze studiów, od których otrzymałem gumowe buty do pracy na głębokiej prowincji, znowu wylądowałem w Studzianie koło Przeworska. W domu rodzinnym z kolegami, Matką i nianią z lat dziecięcych.
Początki to szukanie pracy najlepiej z mieszkaniem gdyż rodzinna „jednoizbowa chata” bez światła elektrycznego i wewnętrznych wygód sanitarnych mocno uwierała. Mimo różnych zabiegów i nawet obietnic w Tarnobrzegu czy Dębicy, pozostała propozycja pracy w wiejskiej szkole w Gniewczynie. Po spotkaniu z dyrektorem szkoły propozycję tę przyjąłem, co dziś oceniam bardzo pozytywnie. Niestety pierwsze tygodnie pracy nastręczały mi wiele problemów. Zupełny brak obiektów i sprzętu sportowego, nijak się miało do opracowanych na uczelni i praktykach toków i osnów lekcyjnych. Znów musiałem sobie przypominać organizowane w dzieciństwie zajęcia na łąkach studziańskich.
Z biegiem czasu, wraz z młodzieżą, na okolicznych pastwiskach zbudowaliśmy z żerdzi wyciętych w lesie, słupki do siatkówki oraz bramki do piłki ręcznej i nożnej, tworząc zespół trawiastych boisk tzw. „gniewczański wimbledon”.
Po dwóch latach otrzymałem propozycję pracy w Przeworsku, zaś po następnych dwóch zaproponowano mi pracę w Rzeszowie. Niespodziewanie z „prowincjonalnego” nauczyciela stałem się wykładowcą Wyższej Szkoły Pedagogicznej, prowadzącym zajęcia z przyszłymi nauczycielami oraz na konferencjach kursach i warsztatach z nauczycielami podnoszącymi swoje kwalifikacje. Szybko sięgnąłem do swoich uczelnianych notatek i podręczników jak również skromnych doświadczeń wiejskiego nauczyciela, aby na wykładach i seminariach przekazać zdobyte teoretyczne i praktyczne zasoby wiedzy. Praca na uczelni rzeszowskiej otworzyła szerokie możliwości osobistego rozwoju, które wykorzystałem podejmując podyplomowe studia dziennikarskie i menedżerskie.
Dużym wyzwaniem tego okresu była aktywność w sportowych i młodzieżowych stowarzyszeniach. Głównie Okręgowe Związki Sportowe i Związek Młodzieży Socjalistycznej stały się platformą do wykazania się swoją aktywnością, wiedzą z lat studiów i pracy w przeworskich szkołach. Jak z wczoraj zawitały w pamięci wykłady profesorów: Zbigniewa Skrockiego, Juliana Jonkisza, Aleksandra Barańskiego, Leona Szymańskiego czy Czesława Nizankowskiego, Bolesława Buły z pedagogiki oraz teorii i historii sportu, anatomii i fizjologii. W latach 1972-1986 obok pracy zawodowej na rzeszowskich uczelniach pracowałem w oddziale BTM Juventur, a później w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie „Resovia-Tourist”. W firmach tych obok tradycyjnych usług turystycznych, innowacyjnie wdrażałem formy turystyki aktywnej, jako żywo zaczerpniętych w swej treści z uczelnianych obozów wędrownych i bardzo popularnych, wśród wrocławskich studentów, rajdów pieszych po Kotlinie Kłodzkiej i otaczających ją górach.


na planie od przodu M. Doskocz, T. Płaneta, R.Hołówko, M.Chybowski, A.Mucha, A. Kasperowicz.
Równolegle z pracą zawodową podjąłem się społecznej działalności w Towarzystwie Krzewienia Kultury Fizycznej, Akademickim Związku Sportowym i Okręgowym Związku Piłki Siatkowej, tworząc ogniwa tych stowarzyszeń i wspomagając ich działalność programową. Zwieńczeniem tej działalności było powołanie mnie na Dyrektora Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie i Prezesa Wojewódzkiej Federacji Sportu. Nie popadając w zbędny triumfalizm chcę nadmienić, że w tym czasie Województwo Rzeszowskie osiągnęło największe sukcesy w sporcie wyczynowym z powodzeniem rywalizując z uznanymi „bastionami” sportu takimi jak: Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań czy Katowice. Wystarczy wspomnieć wielokrotne tytuły Mistrzów Polski siatkarzy, koszykarzy, łuczników i lekkoatletów CWKS „Resovii”; zapaśników, bokserów, akrobatów i żużlowców ZKS „Stal” Rzeszów, piłkarzy ręcznych, pływaków i piłkarzy nożnych FKS „Stal” Mielec. Efekty te były dziełem tysięcy wolontariuszy i setki trenerów, którzy systematycznie wraz z rozwojem województwa w sposób planowy tworzyli bazę ludzką, materialną i system szkolenia. Reorganizacja administracyjna Polski przerwała dobrze zorganizowany system sportowy kierowany przez Wojewódzką Federację Sportu w Rzeszowie, którą w nowopowstałych czterech województwach zastąpiono odrębnymi stowarzyszeniami.
Człowiek na trudne czasy…
Dla mnie był to kolejny etap życia i nowe powierzone zadania. Koncentrowały się głównie na tworzeniu skoordynowanych działań promocji społeczno-gospodarczych Województwa Podkarpackiego, powstającego w nowych realiach terytorialnych i priorytetach społeczno-gospodarczych. Stąd podjąłem się kierowania wydawnictwami, najpierw Rzeszowskim Wydawnictwem Prasowym z sześcioma tytułami i niezliczoną ilością tytułów periodycznych a po likwidacji ogólnopolskiego przedsiębiorstwa „Ksiązka-Prasa-Ruch”, Wydawnictwem „R-press” sp. z o.o. i Wydawnictwem „Rewers” sp. z o.o.
Był to okres obfitujący w rozliczne trudności tworzące się wraz z postępującą transformacją ustrojową Polski.
Mimo wielu problemów wszystkie podjęte inicjatywy przyniosły pozytywne efekty, plasując województwo w gronie regionów najmocniej rozwijającej się turystyki, co było udziałem kierowanych przeze mnie zespołów wydawniczych.
Równolegle z kierowaniem wydawnictwami nie rozstawałem się z pracą dydaktyczną na rzeszowskich uczelniach oraz rozpocząłem samodzielną pracę dziennikarską w lokalnych gazetach i oddziale ogólnopolskiej gazety sportowej „Tempo”, wydawanej w Krakowie. Po wielu rozmowach podjąłem się również społecznej działalności na rzecz rozwoju akrobatyki sportowej, gdzie wybrano mnie na funkcję Wiceprezesa Polskiego Związku Akrobatyki Sportowej. W działalności tej spotkałem się z prof. Marianem Golemą, późniejszym prorektorem naszej uczelni, od lat zajmującym się akrobatyka sportową we Wrocławiu. Transformacja społeczno-gospodarcza postępująca w Polsce zmusiła mnie do szukania nowych rozwiązań zawodowych. Dlatego po przebytych szkoleniach i uzyskaniu certyfikatów, podjąłem bardzo ciekawą pracę pełniąc funckję z-cy dyrektora Oddziału w Rzeszowie Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Compensa”. Była to praca pozwalająca na dalszą aktywność społeczną w stowarzyszeniach sportowych.
Następował czas zasadniczych zmian w finansowaniu sportu, co wiązało się ze znacznym ograniczeniem środków budżetowych na ten cel. Sport bowiem w związku z kłopotami finansowymi Polski zajął ostatnie miejsce w hierarchii budżetu państwa i samorządów. Wiele środowisk sportowych szukało różnych rozwiązań organizacyjnych aby uchronić dorobek wielu lat. Niestety większość klubów i związków sportowych przeżywało głęboki regres. Zarówno na arenie krajowej jak też lokalnej tworzono nowe zręby organizacyjne i zmiany personalne. Tak też powstała Polska Konfederacja Sportu a w Województwie Podkarpackim Podkarpackie Stowarzyszenie Okręgowych Związków Sportowych. W obydwu tych organizacjach wybrano mnie na funkcję Wiceprezesa, a przyjęte do realizacji programy w znacznym stopniu zneutralizowały negatywne skutki braków finansowych.
Ważną inicjatywą tego okresu było włączenie do swojej działalności środowisk osób niepełnosprawnych i powołanie w Rzeszowie stowarzyszenia pod nazwą „Olimpiady Specjalne”, którym przez wiele lat kierowałem.
Mój stały emocjonalny i aktywny udział w działalności na rzecz sportu owocował w lutym 2003r. powołaniem mnie na dyrektora Departamentu Kultury Fizycznej i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie. Pozwoliło to na wdrożenie bardziej efektywnych zmian w organizacji stowarzyszeń i instytucji sportowych i turystycznych w województwie oraz powiązanie ich z działalnością komercyjną niosącą duże wsparcie ekonomiczne dla nowo tworzonych organizmów sportowych. Przez kilka lat wspólnej działalności z przedsiębiorcami i działaczami sportowymi udało się stworzyć sportowe spółki działające komercyjnie w siatkówce, piłce nożnej, tenisie stołowym, żużlu oraz rozwinąć sieć niekomercyjnych lokalnych stowarzyszeń.
Nowe akademickie wyzwanie…
Pozytywne zmiany struktur społecznych zainspirowały środowiska naukowe i parlamentarne do utworzenia Uniwersytetu Rzeszowskiego, który powstał w 2001 roku. Jak zwykle bywa słuszna inicjatywa zrodziła wiele problemów natury programowej, organizacyjnej i ekonomicznej. Nowo powstały uniwersytet już od zarania zaczął się borykać z niedostatkiem samodzielnych pracowników nauki, rozwojem badań naukowych i realizacją programów dydaktycznych. Na sferę programową, cieniem kładły się niedoszacowanie finansowe oraz braki w bazie materialnej, którą ustawodawca pozostawił we własności uczelni z Lublina i Krakowa. W takich warunkach po inspiracji wielu osób z kręgów władz wojewódzkich i akademickich stanąłem do konkursu na funkcję kanclerza Uniwersytetu Rzeszowskiego, którą objąłem wraz z nastaniem 2004 roku. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, z jednej strony w związku z nowymi problemami dotychczas nie spotykanymi w doświadczeniach zawodowych, z drugiej zaś bariery wynikające z uwarunkowań prawnych, organizacyjnych i materialnych.
I znowu przydały się doświadczenia i kontakty z okresu studiów we Wrocławiu, bieżące konsultacje z poznanymi w okresie studiów kanclerzami Politechniki i Uniwersytetu oraz prof. Tadeuszem Szulcem, ówczesnym wiceministrem d/s szkolnictwa wyższego. Dość stwierdzić, że w przeciągu kilku lat Uniwersytet Rzeszowski ustabilizował sprawy administracyjno-gospodarcze, którymi zarządzałem wraz z dobrze dobrana kadrą i rozbudował bazę naukowo-dydaktyczną o ponad pół miliarda złotych, budując pięć centrów innowacji badań naukowych z zakresu: nanotechnologii nauk przyrodniczych, ochrony środowiska i rolnictwa, muzykologii i nauk medycznych oraz nowoczesna biblioteka. Doświadczenia w kierowaniu administracją uczelnianą , jak również ponad 45 letnią pracę zawodową zakończyłem w Państwowej Wyższej Szkole Techniczno-Ekonomicznej. Zawsze zadaję sobie pytanie czy ten szmat czasu wykorzystałem w pełni? Czy mam satysfakcję osobistą i uznanie społeczne?
Odpowiedzi nie są jednoznaczne, bowiem pozostaje niedosyt efektów i świadomość popełnionych błędów. Jednak poza nie do końca zmierzalnymi efektami społecznymi w sporcie, turystyce i nie tylko pozostały trwałe materialne:
- hotele i zajazdy turystyczne w Podstołowie, Rzeszowie, Przeworsku, Kańczudze, Sędziszowie Małopolskim,
- nowoczesne obiekty sportowe i sale sportu szkolnego w Przeworsku, Głogowie Małopolskim, Rzeszowie, Ropczycach, Przemyślu, Tarnobrzegu,
- Centra innowacyjnych badań naukowych i dydaktyki w Rzeszowie i Jarosławiu.
Odpowiedź na drugie pytanie jest znacznie trudniejsza, gdyż niezliczone wyróżnienia, nagrody, odznaki korporacyjne i odznaczenia Państwowe z Komandorskim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski dają dużą satysfakcję. Również bieżące wyrazy sympatii wielu byłych współpracowników i bezinteresownych działaczy sportu i turystyki budzą radość wywoływaną wspomnieniami. Pozostaje filozoficzne, fundamentalne sportowe dążenie:
Citius – Altius – Fortius