Strona główna / Wspomnienia / Adam Wanke w oczach córek

Adam Wanke w oczach córek

Lwowiak, więzień stalinowski, uczony

03 adam wanke

Na dźwięk polskiego hymnu szkliły mu się oczy. Kiedyś powiedział nam, że Mazurek Dąbrowskiego zawsze przywołuje mu scenę z dzie- ciństwa, gdy w 1918 roku we lwowskim gimnazjum, do którego uczęszczał, zwołano wszystkich uczniów do holu szkoły, a na początek porannego apelu z głośników popłynęła melodia hymnu na- rodowego, zaś sędziwy dyrektor – nie kryjąc łez – mówił, że jest szczęśliwy, iż dożył tej chwili i teraz może spokojnie umrzeć. Nasz Ojciec miał wówczas 12 lat i ta scena zapadła mu w pamięć.

Zakochany we Lwowie

04 adam wanke

Urodził się we Lwowie w 1906 roku pod zaborem austriackim. Był za mały, żeby w czasie wojny polsko-ukraińskiej bronić Lwowa, ale dorastał w tradycji bohaterstwa Orląt Lwowskich. I kochał to mia- sto jak kraj lat dziecinnych, miłością bezwarunkową. Tęsknił za nim, ale gdy w latach sześćdziesiątych, w drodze na konferencję w Sofii, miał przesiadkę we Lwowie, żałował, że zobaczył swoje rodzinne miasto tak zdewastowane przez Sowietów. Pamiętał lwowskie szlagiery, np. „Tylko we Lwowie”, które z upodobaniem podśpiewywał. Zaszczepił w nas miłość Ojczyzny, taki sentymentalny patriotyzm. Mówił, że miłość to nie tylko obowiązek, ale także wzruszenie. Taką miłością kochał swoją matkę, a naszą babcię, i to on, a nie jego siostra, opiekował się nią do ostatnich dni. Często nucił nam piosenkę Mieczysława Fogga „Jedynie serce matki uczuciem zawsze tchnie, jedynie serce matki o wszystkim dobrze wie”.

Maturę zdawał jako eksternista, bo musiał przerwać naukę i pra- cować w warsztacie swego ojca, a naszego dziadka Leonarda Wanke. Zmuszony był opanować materiał z kilkunastu przedmiotów, z któ- rych egzaminy odbywały się w odstępie zaledwie kilku dni. Był jedyny z grupy kilkudziesięciu osób, który sprostał tej próbie. Dało mu to wyjątkowo trwałą i dobrze uporządkowaną wiedzę ogólną, którą im- ponował nie tylko nam, dając mu intelektualny format człowieka re- nesansu. W istocie nim był. Choć studiował nauki przyrodnicze na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, najbardziej ukochał ma- tematykę. Zdolności i zamiłowanie do nauk ścisłych przejawiał od najmłodszych lat.

Uczony

05 adam wanke

– Był typem przedwojennego naukowca – wspominał naszego ojca po latach prof. Zygmunt Welon, matematyk, specjalizujący się w antropologii. – Nie zamykał się w jednej dziedzinie, nie był wąskim spe- cjalistą. Zajął się antropologią, ale był również doskonałym matematykiem, interesował się geografią, historią, prawem – mówił. Gdy Welonowi groziło zwolnienie z pracy z powodów politycznych, nasz 

Ojciec pojechał do Warszawy do ministerstwa i zagroził: jeśli jego, to mnie też. Poskutkowało. Kogo by dziś było na to stać.? A miał na utrzymaniu niepracującą żonę i dwójkę małych dzieci.

Był uczniem lwowskiej szkoły antropologicz- nej Jana Czekanowskiego. Prof. Jan Czekanowski kilkakrotnie gościł w naszym rodzinnym domu, najczęściej zapraszany na brydża. Nie wiedziały- śmy wtedy, że to tak wybitny uczony, dla nas to był po prostu znajomy  taty,  z  którym grywał w karty.

Ojciec często pracował w domu, czytał, pisał recenzje, wykonywał obliczenia, redagował prace. Nierzadko nasza mama pisała na maszynie to, co on jej dyktował. Utrwalił się w naszej pamięci widok chodzącego po pokoju taty, który głośno dyktuje z pamięci gotowy tekst. Tak najlepiej my- ślał. Wiedziałyśmy, że był twórcą dwóch sztandarowych metod badawczych, stochastycznej korelacji wielorakiej i metody punktów odniesienia, zwanej metodą Wankego, szeroko stosowanych w wielu dzie- dzinach. Metody te znalazły zastosowanie poza antropologią m.in. w zootechnice, botanice, geografii, meteorologii, wychowaniu fizycznym, laryngologii, neurologii i innych. W swojej krótkiej, bo przerwanej wojną i represjami czasów stalinowskich, karierze naukowej nie opublikował zbyt wielu prac, ale stworzył szkołę, wypromował aż 30 doktorów, a trzech zostało później profesorami. Najwybitniejszym z nich był Tadeusz Bielicki. To z nim łączyła ojca wręcz wzorcowa relacja Mistrz–Uczeń. Dostrzegł w nim bowiem ponadprzeciętne zdolności i wyjątkowe predyspozycje do pracy naukowej. Dla niego położył na szali swoją karierę, starając się, aby Bielicki mógł wyjechać na stypendium do Stanów Zjednoczonych. W póź- nych latach pięćdziesiątych dla byłego więźnia stalinowskiego, jakim był nasz Ociec, a także jego prote- gowany, graniczyło to niemal z cudem.

Gdy Bielicki, po powrocie z Kalifornijskiego Uniwersytetu w Los Angeles, zaproponował zupełnie nowe podejście do antropologii, tzw. populacyjną koncepcję ras, kwestionując metody i krytykując osią- gnięcia szkoły Czekanowskiego, nasz ojciec był entuzjastycznym promotorem doktoratu, w którym jego metoda została zaatakowana. Z tezami tej pracy polemizował jednak w artykułach. Obaj darzyli się zau- faniem i przyjaźnią, niemal ojcowsko-synowską relacją.

Był profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, od 1956 roku kierownikiem Katedry Antropologii na Wydziale Nauk Przyrodniczych i Zakładu Antropologii PAN, przewodniczącym Sekcji Przystosowalno- ści Człowieka Komitetu Narodowego Międzynarodowego Programu Biologicznego, przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Biometrycznego i Komitetu Antropologicznego PAN. Jego nota biograficzna znalazła się w Małej i Wielkiej Encyklopedii PWN.

Sztuka przebaczenia

Był więźniem stalinowskim. Do więzienia trafił w 1950 roku na skutek donosu Mariana Paschmy, który przekazał UB, że nasz Ojciec krytykuje teorię Łysenki i Miczurina, opowiada lwowskie anegdoty   i dowcipy ośmieszające władze. To wystarczyło. Po tygodniowym brutalnym śledztwie został skazany na trzy lata. I zaraz po wyjściu z więzienia poszedł do Paschmy ze słowami: „Marian, przebaczam ci”. Bo, jak nam mówił, przebaczenie jest przede wszystkim potrzebne skrzywdzonemu, aby uwolnić go od rozpamiętywania krzywd i brnięcia w zniewolenie nienawiścią. Przebaczenie wyzwala. Któż mógł lepiej nas uczyć tej trudnej sztuki, jak nie Ojciec własnym przykładem.

Pamiętamy obchody 1000-lecia Chrztu Polski i list biskupów polskich do biskupów niemieckich. Ja- każ kampania nienawiści się wtedy rozpętała. A dla Ojca była to kolejna okazja, aby wyjaśnić nam nie tylko polityczną rangę wydarzenia, ale siłę chrześcijańskiego przebaczenia w duchu prawdy.

Przyjaciel

06 adam wanke

Z Jego wszechstronnej, wręcz renesansowej wiedzy, korzystałyśmy pełnymi garściami, bo każda wspólnie spędzona chwila była okazją do rozmowy. Spacer po parku, w lesie czy brzegiem morza. Uczył, tłumaczył, żartował… Kochał życie, uwielbiał chodzić po górach i tego zamiłowania do górskich wędrówek nas nauczył. Lubił też wyjazdy nad morze, najwcześniejsze nasze wspomnienie z nadmorskiego pobytu pochodzi z Ustki, gdzie spędzaliśmy wakacje, gdy miały- śmy dwa i pół roku. Potem były wakacje w Jastarni, dokąd jeździł jeszcze przed wojną. Zapamiętałyśmy naszego Ojca, jako człowieka niezwykle pogodnego, z dużym poczuciem humoru. Był mistrzem sytuacyjnego dowcipu, którym rozładowywał nieraz trudne emocjonalnie sytuacje. Nie lubił ponuraków i unikał tych, którzy dowcipów nie rozumieli. Uważał, że poczucie humoru jest cechą ludzi inteligentnych. Cenił znacznie bardziej błyskotliwość i logiczne myślenie niż wyuczoną wiedzę, choć sam był erudytą. Nigdy jednak nie epatował wiedzą, uważał, że to jest prostackie i nie przystoi inteligentowi. Choć nie miał pojęcia co to jest public relations i nie znał zasad komunikacji społecznej, z genialnym wprost wyczuciem potrafił dostoso- wać formę przekazu do odbiorcy. Jak byłyśmy małymi dziewczynkami, mówił do nas tak, że mia- łyśmy poczucie partnerstwa i wrażenie, że nasze sprawy są dla niego najważniejsze. Gdy dorastałyśmy, to  jemu,  a  nie  mamie  zwierzałyśmy  się  z pierwszych fascynacji i miłości, opowiadałyśmy o randkach. Był w najgłębszym sensie naszym naj- lepszym przyjacielem.

07 adam wanke

Cierpienie

08 adam wanke

Uczył wytrzymałości na ból i cierpienie. Nie zdawałyśmy sobie sprawy jak bardzo cierpi, gdy umierał na raka, bo się nie skarżył. Prosił, byśmy siadały przy jego łóżku i opowiadały, co było na uczelni, jak zaliczenia, egzaminy, koledzy, koleżanki… Dawał wskazówki na dalsze lata. Wiedział o swojej chorobie, ale chronił przede wszystkim mamę, aby się nie martwiła. Nie opuszczał go optymizm i myślenie o Polsce, cieszył się, jak pamiętamy, z decyzji o odbudowie Zamku Królewskiego. Niemal do ostatnich dni miał kontakt ze swoimi uczniami. Jednemu z nich redagował fragmenty rozprawy habilitacyjnej. Odwiedził on naszego Ojca w dniu Jego śmierci. Widząc, że to agonia, wypowiedział słowa: „Pan Profesor już mi nie podyktuje wstępu do mojej pracy”. Już nie podyktował. A my żałowałyśmy, że ów uczeń wypowiedział to głośno, a nie tylko to pomyślał.

Ojciec ukształtował nas, jego córki. Zarażał nas patriotyzmem, uczył jak przebaczać i szanować każdego człowieka bez względu na jego pozycję, jak być przyzwoitym w nieprzyzwoitym świecie. I że inteligencja to jest to, co pozostaje, kiedy człowiek zapomniał wszystkiego, czego się nauczył. Uczył poprawnej polszczyzny i zamiłowania do królowej nauk.

Zmarł 27 marca 1971 roku w wieku 64 lat. Nie doczekał „Solidarności”, ani wolnej Polski, a także wyboru Karola Wojtyły na papieża i jego wizyty w Ojczyźnie. Tak bardzo cieszył się, gdy miał do Polski przyjechać Paweł VI i ubolewał, że do tej wizyty nie doszło. Nie dożył naszej dorosłości, ani wnuków, z których pewnie byłby bardzo dumny. Miałyśmy 18 lat, gdy odszedł.

Małgorzata Wanke-Jakubowska i Maria Wanke-Jerie

Strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celu niezbędnym do prawidłowego działania serwisu, dostosowania strony do indywidualnych preferencji użytkownika oraz statystyk. Wyłączenie zapisywania plików cookies jest możliwe w ustawieniach każdej przeglądarki internetowej, dzięki czemu nie będą zapisywane żadne informacje. Polityka prywatności

Scroll to Top